Poetycka strefa
Jerzego
Granowskiego
Jerzego
Granowskiego
Życie jest piękne, nie marnujmy go. Optymistom żyje się lepiej.
Wiersze tomiku "Wstaniemy o świcie"
* * * (jeśli burze)
jeśli burze zakłócają odwieczny
spokój
a gromy biczują ciało ziemi
wiedz
że o północy
ku czci
Twojej pochylam się
i składam strofy modlitw na pożarcie
Twojemu cieniowi
Żonie Zosi
zacząłem Ciebie
czytać gdy
zza firmamentu koronek ujrzałem
smukłość Twoich wierszy
zapragnąłem dosięgnąć tej boskości
dokonać analizy
rozebrać i
przybliżyć
zdania
wyrazy
oddechy
postanowiłem wtedy zdjąć z ciebie
zaklęcie pierworodnego
pokalania
byś dla poety pozostała
grzechem
* * * (to Ona)
to Ona
zaraz
po mojej śmierci
nauczyła mnie rozróżniać istotę
zżeranego przez
robactwo ciała
a najzwyklejszego snu
to Ona wyprowadziła mnie z domu
rozpusty
do krainy w której tak czy owak
bardziej pragnąłem Jej
zmysłowej kobiecości
ale pragnienie to było niestety nieosiągalne
jak
pejzaż z okna pędzącego lotem błyskawicy ekspresu
po odzyskaniu przytomności
dowiedziałem się
że często odwiedzała mnie w szpitalu
a te w białych
czepkach
nic nie wiedząc śmiały się
z dziwaczki w cierniowej koronie
że wpadła z trędowatym
poetą
Embrion
gdy serce z niepewnością zaczynało czynić cuda
fale krwi zalewały
nie wykształcone jeszcze usta
ani krzyczeć ani żądać pomocy
tylko jak najprędzej i byle dalej uciec
w cień gniazda grzechoróbstwa
nieraz próbowałem obrać
właściwą drogę ucieczki
w
każdym przypadku czekała na jej końcu
nie broniłem się
a skrępowany samym sobą z jej przyczyny
pozwoliłem już na całego
wejść w ślepy zaułek
labirynt
nowo narodzenia
Telefonogram
drgnąłem
gdy najzwyklejszy w świecie telefon
zakłócił
nagle melodyjność ciszy
zrzuceniem
słuchawki próbowałem przerwać
drażniący uszy potok
dźwięków
nadaremnie
tylko Ona
jak
zwykle w takich
okolicznościach
opanowana
poderwała się i jednym skinieniem ręki
ostrymi paznokciami
zanotowała coś
na swoich subtelnie
wyrzeźbionych
biodrach
przeczytałem
ten
przekrwiony tekst
i na odwrocie
dopisałem najkrótszy anonim
wybacz
mu
przerwał życie jeszcze
jedną
obowiązkową obecnością
* * * (kiedy zniknęłaś)
kiedy
zniknęłaś gdzieś
jak wystraszone dziecko przed karą albo
wyjechałaś
ukradkiem na wczasy
zamarłem
wybacz to
zwątpienie
przecież każda marna istota
opuszczona przez swego
stróża
skłonna jest do robienia głupstw
ja także niczym
planeta której
nagle zabrakło gwiazdy
zagubiłem swoją orbitę
dopiero uderzenie głową w krawężnik
sprawiło że stałaś się ponownie
moim zdeformowanym ja
* * * (jak kazałeś)
jak
kazałeś
udałem się do świątyni
i mimo że nie dane mi było przekroczyć
progów
ujrzałem ją
z wrażenia
nie
potrafiłem a chciałem
zdobyć się na desperacki krok
bycia
szczenięciem
którego prowadzałaby na długie spacery
lizałbym z
wdzięczności
jej usta
panie daj mi być
chociaż przez chwilę
jej grzechem
Nadzieja
gdy inni czekają na
przewóz pracowniczy
ja czekam na znak
upuść chociaż
kostkę do gitary
podniosę ją i oddam do rąk własnych
uśmiechasz
się
twierdzisz że to najzwyklejsza samica
jakich wiele w twoim
stadzie...
o Panie
kocham
twoje stado
* * * (och jak podsłuchiwali)
och jak
podsłuchiwali pod bramą
miłośnicy
sensacji
najpierw pojedynczo
później parami dołączyli się
piekło było jeszcze zamknięte
tylko ona
przerażona rozhisteryzowanym
tłumem
uniosła ku niebu ręce i
niczym modliszka pozbawiona
samca
zażądała ofiary
i wtedy w jej
oczach ujrzałem swoją
zagubioną tożsamość
* * * (prom zakotwiczył)
prom
zakotwiczył
rzuciliśmy się szturmem
z trudem posiadłem upatrzone
miejsce
biegłem na złamanie karku pozostawiając za sobą
ślady żywych
jeszcze przed chwilą istot
przecież zawsze w takich przypadkach
dominuje
prawo pięści
ułożyłem się wygodnie i patrzyłem
tak
to
Ona
zamarłem gdy po wylądowaniu zbliżyła się
dostrzegła właśnie
mnie
łaskawy los dał mi możliwość powitania
w imieniu
ludzkości
ambasadora niebios
spojrzała
druchowo obejrzałem się i
oprócz mnie
zobaczyłem
siebie
* * * (na wezwanie szedłem)
na wezwanie
szedłem
z opuszczoną głową
jak nakazano nawet skarpety
przetarły się a
buty ironicznie
wystawiały na pieskie życie języki
błądziłem z
zamkniętymi oczami
we dnie i w noce słońce świeciło
w pustą torbę
wytrzymałość
ludzka nie zna granic
więc szedłem na wezwanie aż stopą
o coś
zahaczyłem
wtenczas
przestałem milczeć chociaż nakazano
nie szło o nic
szczególnego
- cieknąca
krew?
(tę
zawsze można wymienić)
-
ból?
(można znieczulić)
- głos?
tak to on mnie ścigał
szept pielęgniarki
* * * (już na powitanie )
już na powitanie podano mi z saturatora
ocet i
poczęstowano świstem pejcza
budowaliśmy piramidy
by zadośćuczynić wielkomałym
za czyje grzechy
postanowiłem uciec raz jeszcze
w ostateczność
na oślep i bez biletu
odjechałem pierwszym lepszym pociągiem
wyrzucono mnie oczywiście
bez żadnych środków do życia
ponowna decyzja - powrót
w grupie łatwiej przetrwać
odwróciłem się
a rozbiegani po pustyni handlarze wołali
cytrynada w woreczkach!
niestety nie miałem już sił na rozwarcie
zamurowanych gorącym piaskiem
ust
a była to ostatnia szansa przed
rozdrobnieniem
* * * (jak kocham Stwórcę)
jak kocham
Stwórcę
tak zimny płomień ogrzewa
zziębnięte istoty naszego
świata
równo złożone obok siebie
i czekające na potknięcia których już być
nie może
ludzie tylko
potrafią inaczej myśleć
zaliczając ich błędnie
do
ostateczności
wiem jednak
że nadejdzie czas
w którym przez wciśnięcie
klawisza
zmartwychwstaną
i ogłoszą wszem i
wobec:
dość
żartów
czas umierać
* * * (już mnie nie ma)
już mnie nie ma
ukryłem się wśród was
złośliwi twierdzą:
śmierć w 33 roku życia
o niczym nie świadczy
może to i prawda ale wiem że
tym samym jestem
w odpowiednio skategoryzowanej rodzinie
wiem również
że po wspięciu się szczyt
lecę w dół jak kamień Syzyfa by...
zacząć życie od urodzenia
* * * (zamknąłem nawet oczy)
zamknąłem nawet oczy
by nie oglądać tego wszystkiego
nie pomogło
nad zrozpaczonym ogniskiem
wiłem się obejmując
coraz mocniej zmieniające się w popiół
ciało ladacznicy
rozgorączkowaną głowę ogarniał chłód
przypominał rozhisteryzowaną kobietę
przykładającą resztkami sił kompres
ostatniemu z mężczyzn
nieprzytomne nerwy nie reagowały
denerwowały tylko języki
przygodnych wędrowców
dopiero później odkryto
że krwawa ciecz
zalała jeszcze jedną nie zmaterializowaną myśl
* * * (jako pierworodne dziecko)
jako pierworodne dziecko miłości
falsyfikat prawie wiedziałem
że nikt nie jest doskonały
wbrew tym którzy twierdzą
że są lepsi gdyż go spotkali
i tym którzy przysięgają swą czystość
po ucałowaniu jego stóp
nadal błądzę
na rozdrożu zdezorientowanych myśli
szukając lepszego siebie
jezus chryste
jak to strasznie boli być ciągle
ulepszanym
* * * (Rodzicom Marii i Janowi)
zamilkli
po prostu
nie życzyli sobie
a ja stanąłem
zupełnie nagi w drzwiach
uśmiechnąłem się gdy zwrócono mi uwagę
ktoś dla ostrzeżenia walnął mnie w mordę
wtedy
jak przystało na noworodka zakląłem
zaocznie skazano mnie na...
przydzielili nawet
Anioła-Matkę Ojca-Stróża
by pomogli mi przezwyciężyć
strach przed życiem
za to kocham Anioła Stróża
Bunt aniołka
Edwardowi Zymanowi
wyszedł na śpiącą ulicę
i dokonał czynu
z którym od dawna się nosił
nienawidził fałszywej przyjaźni czerwonych aniołów
które tylko dzwoniły kluczami
podkradając sobie zdjęcia porno
śpiewały z uniesieniem sprośne piosenki wesołych domów
klęczały przy modlitwach by szybciej osiągnąć miejsce na ołtarzu
wyszedł więc i nie powrócił
bo wyrwał sobie nogi z obdartymi kolanami
odciął ręce zbolałe od dźwigania kluczy
a służbowe skrzydła rzucił w tłum aniołków które
do dzisiaj walczą wydzierając sobie ten Boski dar
w ten sposób oczyszczony poderżnął swoje gardło
i zszedł
spotkałem go kiedyś przypadkowo
na balu maskowym
wśród ludzi
* * * (otrzymałem)
otrzymałem
miejsce
i bilet na ekspres
jakże mi zazdrościli
nikt nie wiedział że dzięki
znajomościom
umożliwiono mi
spacery
po peronie niepokoju
szeptali zawistnie wytykali palcami
chcąc także
osiągnąć próg układów
z zawiadowcą stacji
gdy jednak nadjechał oczekiwany
pociąg
nie miałem już sił by zająć wskazane miejsce
zobaczyłem tylko
koniec ostatniego wagonu
a dzień był najcieplejszy w roku ponieważ
czułem
na
sobie
zimne słońce
* * * (tym razem)
tym razem bez żadnych
złudzeń
porozrzucane gromnice mówiły
że poprzednicy wybrali
kandelabry
odważnie i bez skrupułów zacząłem
to samo
wcale nie trudno w
chaosie wejść
na
świecznik
dzisiaj z perspektywy czasu stwierdzam że
z tego
wszystkiego
najłatwiejszy
jest
na zbity
pysk
upadek
* * * (wieczorem na ulicy)
wieczorem na ulicy
zagubionej i ciągnącej się
nieskończenie we mgle
wracam do domu
w takiej scenerii nie trudno stać się
gościem piekieł
szczególnie gdy ktoś kogoś czymś
szedłem z wyciągniętymi rękami
tylko
nieokreślony ból wywoływał śmiech chodnika
niewidoczni przechodnie klęli potykając się
o moje zgrabiałe ręce
śmiałem się głośno
głośniej
najgłośniej
tylko przerażony Lucyfer wiedział już
że z braku krwi
cyrograf podpisałem
najzwyklejszym inkaustem
Cud w mieście
zadrżało miasto w posadach
bo
ktoś nalepił na ścianie
telegram
jutro rano
stop
oczekujcie
stop
przyjeżdżam stop
matko przenajświętsza
wykrzyknęli przerażeni przechodnie
nazajutrz ślepiec jedyny świadek zajścia
przykuty od dwudziestu czterech godzin
do szpitalnego łoża
w malignie złożył taki oto raport
przyjechała
bez korony
weszła prosto do baru
i po kilku głębszych
wypełzła na ulicę z carmenem w zębach
wsiadła do niebieskiej limuzyny
odjechała
szybko
po moich nogach
chyba do nieba
już nic więcej nie pamiętam
po tygodniu życie miejskie powróciło do
normalnego tętna chodników
tylko nawiedzone dewotki z żalem szeptały
że nowy proboszcz odwiedził incognito
pania Florentynkę gdyż jej ukochany pekińczyk
zbeszcześcił jedyną w parafii
potrzebną na wolne datki
tackę
* * * (upadła)
upadła
chciałem pomóc
lecz ktoś z tłumu
zazdrośnie wykrzyknął
ten kurwa to ma zawsze szczęście
chciałem a myśl szepnęła
głupcze
a jeśli strzaskała gnaty
co wtedy
bez wahania skierowałem się najkrótszą drogą
do kawiarni
pijąc kawę słyszałem w oddali syrenę
karetka oznajmiała
ludzie...
obojętność odzyskała przytomność
* * * (wstaniemy o świcie)
wstaniemy o świcie
jeszcze przed obudzeniem zegarów
i zaśniemy
nie mając ochoty na żarty
pójdziemy
jak lunatycy za srebrną kulą
ku ciepłu kalendarza
na prelekcję pt. co dalej?
oni śmiać się z nas będą
bo nie zdążą przeczytać
w dzienniku zachodnim
że sen także ich zmorzy
będą wtedy daleko
na falach codzienności a nim zajdzie słońce
spotkamy się na przeciwległych biegunach
by zrównać plus z minusem
* * * (z rezerwą wkroczyłeś)
z rezerwą wkroczyłeś w siebie
i bezszelestnie snułeś się cierpkimi ulicami
nie wierząc w milczenie tłumu
który nie zwraca na ciebie uwagi
ty jednak nie chcesz poznać
istoty tego zjawiska powołując się tylko
na twierdzenie że
nikomu jeszcze dotąd
nie
udało się włożyć
spodni przez głowę
może masz racje
ale kiedyś dojdź prawdy
wejdź
ponownie na tłoczną ulicę
i
krzyknij
jak możesz najgłośniej
ujrzysz tylko znikające w popłochu cienie
które
bluźnić będą na swoich stwórców
zrozumiesz wtedy
że
istnieją
w
powszechne
dni
niedzielni przechodnie
Dobre rady Stwórcy
idźcie i rozmnażajcie się
zwierzęta czynią to samo lecz
nigdy nie pozwalajcie
pod żadnym pozorem
szarpać za uszy swoje pociechy
lepiej
od razu walić je pięściami w mordy
by od niemowlęcia wiedziały co znaczy respekt
przed niebieską władzą
nie wolno również przeciwstawiać się prądom bo
może się zdarzyć że będziecie chcieli żyć
a będzie za późno o całe pokolenie
nie zdążycie nawet przygotować
odpowiedniej na weekend przeznaczenia łodzi
nikt nie zlituje się nad wami
ja także
cholernie nie znoszę bakterii
Delirium
zaczęło się o świcie gdy niektórzy
spali jeszcze snem sprawiedliwych
zabawiając się wesoło w domach smutku
wtedy to – pamiętam dobrze – kolejka
rozrosła się do nieskończoności
jak przy sklepach monopolowych
stałem w niej także
cóż z tego gdy
z nieznanych mi przyczyn
postawił mnie na nogi budzik
wybiła szósta
narzuciłem prochowiec
i skierowałem się ku drzwiom
zabitym gwoździami
przed ladą wsadziłem rękę do kieszeni
kieliszek był na swoim miejscu
* * * (wyszedłeś)
wyszedłeś
gdy noc uśmiechała się księżycem
wybrałeś zacienione miejsce
i nie zastanawiając się po co
czekałeś cierpliwie
wierząc w oczyszczenie
tam zrozumiałeś
że rany zadane ostrzem sumienia
są nieuleczalne
Martwy marzyciel
wstał lewą prawą noga
nie ważne
poszedł do łazienki
i mył się bardzo długo
czysty i lekki wrócił
położył się wygodnie
i czekał
nikt nie zechciał go wezwać
więc poderżnął swe żyły
i wezwał karetkę
ze zdziwieniem stwierdził
że to wszystko bez sensu
przecież martwemu nigdy nie uda się
zgasić życia własną krwią
przewrócił się na drugi bok
ziewnął i westchnął
o ja pierdolę
Spotkanie we mgle
zagubiony we
mgle
otulającej mnie lepkim płaszczem
potknąłem się o jakiś
przedmiot
element nieznanego mi organizmu
szukałem miejsca jego
przeznaczenia
byłem tu i ówdzie
pytałem nawet podróżnych
nikt nie
potrafił wskazać kierunku
zrezygnowany chciałem pozbyć się
zajmującego
czas przedmiotu
ale jakiś starzec
spojrzał w oczy i jakby czytając mój
zamiar
rzekł
chłopcze
czas do ziemi
do
ziemi
ziemi
* * * (ostrym piórem)
ostrym piórem
kaleczę słowa
ostrym piórem
zabijam grzechy
ostrym piórem
wyrywam paznokcie języka
ciężką stopą
rozgniatam ostre pióro
by atramentową plamą
zakleksić
niegodziwość
w dacie urodzenia
Sobie o sobie
ja
artysta
kamieniarz
zawzięcie kuję
w kamiennych tablicach
twarde
słowa
obawiam się jednak
by nie kazano przerobić ich
na
najzwyklejszy
tłuczeń
i wiecie
w protokóle
pokontrolnym
wyczytałem
artysto
kamieniarzu
pracuj
kamień w każdej postaci
zawsze
ma
swoją
wartość
Wybór
wichrem wichrów
by sypać
piach w oczy
piekłem piekieł
i razić widłami
lub śmiercią
śmierci
gasząc światła zmysłów
kim być
może
prostym z
najprostszych
człowiekiem
Wynurzenia
ślad zniknął na wodzie
gdy w jej toni
próbował zgłębić czerń światła
nie powtórzysz życia
jak nie można stworzyć
dwóch takich samych istnień
jedynie tak samo
zapłakać może pióro
nad niedokończonym wierszem
* * * (aż do zamknięcia oczu)
aż do zamknięcia oczu
siedziałem z założonymi w krzyż
nogami czułem
że takie siedzenie nie da poznać
smaku ostatniej wieczerzy
jak kiedyś maleństwu któremu odmówiono
ostatniej przysługi przed
roztrzaskaniem główki o narożnik
Odrzucony
złożyłem ręce jak do
modlitwy
może się i modliłem
szukałem siebie
zupełnie dobrze mi to
wychodziło
to dobry znak
biłem także pięścią w czoło by
stwierdzić że
to nie halucynacje
nie wiem
a jednak
ktoś głośno przez megafon
krzyczał
idioto
to nie
ten
pociąg
i coś tam jeszcze
nadal nie potrafię zrozumieć dlaczego
płomienny zapał
ugaszony został
wrzątkiem święconej wody
Zwątpienie
wielmożny panie
piszę do ciebie
- wybacz -
słowami
leżałem już krzyżem pod krzyżem
klęczałem nawet i kląłem
nie pomogło
nie wierzę nadal w twoje możliwości
którymi ostatnio chwaliłeś się
przed przyjaciółmi
ale gdybyś kiedykolwiek
rzucił we mnie kamieniem pochodzenia
którego żaden grzesznik kwestionować
nie będzie
przysięgam
uwierzę w ciebie
Gracz
grał do końca chociaż
wyżebrane pieniądze dawno przegrał
życie wypuścił z rąk przed czasem
niestety
z godziną otwarcia rany wstał
ruszył w przeciwną stronę
biegł szybko
i
dalej
rzucał cudze kości
nie pamiętam ile razy
wstawał biegł padał wstawał
aż do kaftana
* * * (jeśli kiedykolwiek)
jeśli kiedykolwiek kończę modlitwę
czekam na cud i
podobnie jak wielu innych
wdrapuję się po linie
na szczyt najwyższego wieżowca
a potem
jak orzeł
szybując ku ziemi w zapomnienie
uświadamiam sobie jeszcze że
KSM musi usunąć zaciek
w mojej łazience
W sercu piekieł
dzień nagle spochmurniał i zszarzał
drzewa tańczyły oszalałe
zagubieni przechodnie w popłochu znikali
w znanych sobie kryjówkach
na odwrót było już za późno
zgubiłem się
wieczorem o godzinie 19:48
z dziennika telewizyjnego
dowiedziałem się
iż proszono uczciwego
znalazcę o zwrot
kundla
przeraziłem się i pytająco spojrzałem
mój nowy pan uśmiechnął się
wstał i
zaparzył dwie kawy
Copyright © Nazwa Strony, Designed by Alpha Studio - darmowe szablony